Jak zmieniało się moje podejście do zażywania w czasie trwania terapii?

Pierwsze dni po przyjeździe do Kudowy spędziłam zaparta w przekonaniu, że choćby mi nie wiadomo co mieli powiedzieć, nikomu nie uda się namieszać mi w głowie i wiem swoje – po wyjściu zamierzałam bez wahania wrócić do zażywania.
Po krótkim czasie zrozumiałam, że jestem uzależniona. Świadomość o tym była dla mnie frustrująca. Z jednej strony chciałam dalej mimo wszystko zażywać, a z drugiej strony pojawiały mi się wspomnienia wszystkich przyjemnie spędzonych chwil, gdy nie byłam pod wpływem i tęskniłam za tym. Nie wiedziałam jeszcze czego chcę.
Gdy jeden z terapeutów powiedział do pewnej pacjentki, że znalazła się w tym punkcie, że zażywanie już nigdy nie będzie dla niej tak przyjemne jak wcześniej, dotarło do mnie, że w moim przypadku to prawdopodobnie też tak będzie wyglądać. Pomyślałam, że nawet jeśli postanowię zażyć, to będę myślała o wszystkim, co tu usłyszałam, a moje poczucie winy znacznie wzrośnie i nie będę się wcale dobrze bawić. Wzbudziło to we mnie wiele nieprzyjemnych emocji. Chciałam tylko być szczęśliwa, a myślałam, że bez narkotyków i alkoholu to niemożliwe.
Z czasem okazało się, że jest zupełnie odwrotnie niż myślałam. Gdy zaczęłam dostrzegać ile wstydu, żalu i smutku wywołały we mnie sytuacje spowodowane zażywaniem, z co raz mniejszą tęsknotą wspominałam sytuacje, gdy byłam pod wpływem – nawet te, które nie były powodem pojawienia się u mnie nieprzyjemnych emocji. Mam po prostu świadomość, że może i wtedy czułam się bardzo dobrze przez pewien krótki okres czasu, ale widząc jakie koszty poniosłam, rozumiem, że to nie było tego warte.
Wszystkie chwile, gdy byłam pod wpływem i czułam się dobrze, które nie skutkowały wstydem i poczuciem winy trwały łącznie może około tygodnia lub dwóch. Cena za ten udany tydzień była wysoka. Zapłaciłam kłócąc się z rodzicami, tracąc przyjaciół i znajomych, tłumiąc w sobie poczucie winy, wstyd, cierpienie,  smutek, przykrość i wiele innych nieprzyjemnych uczuć, słuchając od różnych osób, że się staczam, jestem ćpunką i pijaczką, że nie mam do siebie szacunku i powinnam się wstydzić, a trwało to wszystko nieco dłużej niż ten miło spędzony tydzień, a mianowicie 1,5 roku.
Dziś nawet te momenty po zażyciu, które do niedawna wspominałam miło i z tęsknotą, wydają mi się tragiczne, bo wiem, że działo się to w tym samym okresie czasu, gdy upijanie się do utraty przytomności było dla mnie rutyną, a trzeźwe spotkania ze znajomymi – czymś bezsensownym i nudnym.
(Autor H.K.)

Przyjazd do ośrodka i pierwszy dzień

Mój przyjazd do ośrodka nie był mi mile widziany, w sumie jak każdemu. Opowiem wam jak to się zaczęło, otóż tak, wchodzi do pokoju moja Mama, o 3 w nocy i każe mi się ubierać. Gdy zapytałem jej o co chodzi, gdzie jedziemy nic nie odpowiedziała. No to ubierałem się, poszedłem do góry a tam dwóch wujków, więc pytam wszystkich po raz kolejny o co chodzi. Znów mi nikt nic nie odpowiedział. 3 w nocy rano do szkoły a oni jakiś wypad szykują. Wsiedliśmy do samochodu i zapytałem mamy znowu czy powie mi gdzie jedziemy, a mama że do ośrodka. Wtedy mój świat przewrócił się do góry nogami, nie wiedziałem co mam zrobić, zacząłem błagać Mamę żeby dała mi kolejną szansę lecz to już nic mi nie dało. Mieliśmy kawał drogi do przejechani a moje chore myśli były straszne, nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć, zaczęło mnie zastanawiać ile tam będę, co będą tam ze mną robić, to było straszne. Mama powiedziała,  że to tylko dla mojego dobra, pomyślałem sobie wtedy co ona wygaduje, dla mojego dobra oddaje mnie jakimś obcym ludzi. Po długiej trasie dotarliśmy już na miejsce do miasteczka o nazwie Kudowa-Zdrój. Tam przywitał nas Darek z Agnieszką- terapeuci, była tam jeszcze dwójka młodzieży, jakiś chłopak i dziewczyna. Darek zabrał nas do jakieś „kanciapy”, gdzie mówił przez godzinę jak będzie wyglądał pobyt tu w ośrodku. Podpisywaliśmy jeszcze jakieś dokumenty, byłem załamany, kiedy mama z wujkami wsiadła w samochód i odjechali czułem się strasznie. Dziewczyna o imieniu Karolina zaprowadziła mnie do pokoju, w którym spędziłem jakieś 5 dni. Prawie nie wychodziłem, nie jadłem, nie piłem, tylko walczyłem ze swoimi myślami to było straszne, ale w końcu trzeba było zejść na dół do nich i zacząć robić coś ze swoim życiem i tak zaczął się mój pobyt w ośrodku.
(Autor C. K.)

Przyjazd z przymrużeniem oka ;-)

W drodze do ośrodka w samochodzie spałem albo patrzyłem przez okno niebieskiego passata. Byłem zły i to wszystko co się działo obok mnie, miałem gdzieś. Cała droga trwała około 5 godzin, w ciągu których może tylko raz pomyślałem o czymś innym niż złość. Po przyjeździe zostałem zaprowadzony przez strażników przed oblicze dyrektorki (a tak naprawdę to z własnej woli sam poszedłem ;-)). Podczas rozmowy byłem torturowany i wyciągano ze mnie informacje w bardzo brutalny sposób. Ciemny pokój w którym się wtedy znajdowałem, zwany też „kanciapką” (prawda, że brzmi miło?), był pełen przeróżnych narzędzi. Można było się dosłownie rozerwać. A w rzeczywistości, w cywilizowany sposób rozmawialiśmy i sam udzieliłem niezbędnych informacji o sobie, które potrzebne były do przyjęcia. Po rozmowie zostałem przeniesiony do niezwykle przyjemnego pomieszczenia jakim jest kuchnia, będącym sercem domu. Ogromy stół zastawiony był mnóstwem pysznych potraw, ale każda z nich mogła być zatruta i sprawić że będę umierać w mękach. Oczywiście tak nie było, ale wtedy nic nie zjadłem ze złości, chociaż lubię jeść. Później zabito w dzwon i rozpoczęło się SW czyli Szybkie Wykrwawianie, codzienny rytuał, któremu poddawany był jeden z pacjentów. Żartuję, SW to Spotkanie Wieczorne, na którym każdy omawia swój dzień oraz dostaje informacje zwrotne od reszty pacjentów. Później poszedłem do mojej celi (pokoju ;-)) na górze, gdzie zostałem zamknięty.

(Autor K.J.)

Kolejna szansa

Mój pierwszy dzień w ośrodku był 25 grudnia 2015 roku. Przyjechałem tu po 11 miesiącach pobytu w innym ośrodku. Przyjechałem z pozytywnym nastawieniem, tzn. że chciałem jak najszybciej ukończyć terapię. Gdy zobaczyłem to miejsce i wszedłem do środka poczułem zniechęcenie i momentalnie zmieniłem zdanie. Nie chciałem już tu być. Chciałem wracać do domu, nie chciałem tu zostać. Myślałem, że po pobycie w tamtym ośrodku jestem już wyleczony, że narkotyki są dla mnie nie groźne. Mówiłem mamie, żeby mnie stąd zabrała. Nie mogłem wytrzymać, więc wyszedłem z budynku i siedziałem w samochodzie. Nie miałem ochoty wracać, lecz tata mnie zmotywował. Potem poszedłem do terapeuty porozmawiać i zdecydowałem się zostać w ośrodku. Na początku było ciężko. W dzień czułem się bardzo samotny, ponieważ inni mieli odwiedziny (był to czas Świąt Bożego Narodzenia), ale szybko się zaaklimatyzowałem. Na początku szło mi raz lepiej, raz gorzej, do czasu gdy po dwóch miesiącach uciekłem. Po 4 godzinach złapała mnie policja i przywiozła z powrotem do ośrodka. Od tego momentu zmieniło się moje myślenie i nastawienie. W końcu zacząłem coś robić dla siebie, nie dla rodziny, terapeutów czy przyjaciół. Oczywiście, że raz jest łatwiej, raz ciężej, raz jestem wyżej, raz niżej. Ale najważniejsze, że nie poddałem się. Dziś mam perspektywy, dążę aby być trzeźwą.
(Autor K. M.)

Drugi pierwszy raz…

Pierwszy mój dzień pobytu w ośrodku Ku Dobremu nasycony był tęsknotą, gniewem i złością. Nie mówiłam o swoich uczuciach, tylko manipulowałam, także mamą prosząc aby mnie zabrała bo popełnię samobójstwo jeżeli tego nie zrobi. Tak silny miałam głód narkotykowy. Każdy z terapeutów to widział, pozostali pacjenci także, tylko ja tego nie widziałam. Bo po prostu nie chciałam tego widzieć. Po 2,5 miesiącach pobytu dostałam wypis karny, z możliwością powrotu tutaj.

Teraz jestem tutaj ponownie. Nie ukrywam, że miałam pewne obawy dotyczące tego jak będę się czuła kiedy tu wrócę. Z jednej strony cieszyłam się że dostałam możliwość powrotu tutaj, ponieważ zrozumiałam w jakiej znajduję się sytuacji. Wcześniej byłam w Monarze 8 miesięcy. Jestem narkomanką i potrzebuję pomocy. Ten ośrodek jest wyjątkowym miejscem, ponieważ panuje tu rodzinna atmosfera. Mam poczucie bezpieczeństwa oraz czuję się tu ważna. Bardzo tęsknię za domem i rodziną, ale myślę, że to miejsce również może stać się moim drogim domem.

(Autor S. P.)